czwartek, 31 października 2013

Wyspy Kanaryjskie - w cieniu wulkanów

Wiele osób myśli, że na Wyspach żyją głównie wiewiórki (pręgowce berberyjskie), kozy, trochę ptaków i tyle. Na szczęście 'w cieniu wulkanów' żyje całe bogactwo zwierząt - widać to w filmie zamieszczonym poniżej:



Canarias, a la sombra de los volcanes from Pedro Felipe on Vimeo.

nie wiem jak u Was, ale u mnie te zdjęcia wywołują dreszcze - coś przepięknego.

czwartek, 24 października 2013

Cały sezonu spokoju i teraz...

...i teraz zapłonęło na porządnie. Tym razem moja ukochana Gran Canaria. Na tyle porządnie, że widać to z kosmosu:


Ostatnie wiadomości oglądałam koło 18, gdy pożar był w minimum 6 różnych miejscach, dodatkowo sytuację komplikuje wiatr. Bardzo silny wiatr. Co gorsze - helikoptery strażaków mogą latać tylko, gdy jest dzienne światło - aktualnie koło 20 muszą kończyć. Przez noc pożar może bez przeszkód dotrzeć do większości domów w okolicach Tejedy i San Mateo.

Przed chwilą, w trakcie pisania notki, ponownie włączyłam wiadomości i siedzę i ryczę - miejsca, które wielokrotnie odwiedziłam z G., płoną. Płoną bardzo mocno. Nie chcę tam jechać w grudniu, nie chcę tego oglądać - sosna kanaryjska jest wytrzymała, ale 6 tygodni po pożarze to będzie bardzo smutny widok.

Co więcej, w tym regionie dużo znajomych G. i dwóch jego kuzynów ma domy - jeden z nich już został ewakuowany.

Aktualnie ponad 70 hektarów lasu poszło z dymem. Zdjęcia w TV wyglądają jak ogniska płonące w lesie, tyle że nikt tego nie kontroluje, a ogień idzie nie tylko po czubkach drzew, ale i korzeniami. Smuteczek.

UPDATE: jutro ma padać - jest nadzieja, że uda się łatwiej ugasić.

wtorek, 22 października 2013

Jeszcze tylko jeden

Czas w mojej pracy płynie inaczej niż w dawnym życiu. Coś takiego jak weekend nie istnieje - niedziela to przyloty, czyli sobota - biuro. Jeden dzień wolny w tygodniu, a i to - jeśli akurat tel SOS znajduje się w moich rękach - to dosyć słaba opcja, szczególnie jeśli trzeba zrobić zakupy, pranie, sprzątnąć.
Od początku sezonu odliczam zawsze czas mniej więcej do połowy czasu mojego kontraktu, a później - ile jeszcze mi zostało, ale nie dni/tygodni/miesięcy, tylko:
- dni lotniskowych,
- spotkań Welcome(zakładając, że średnio robię 6 na tygodniowe przyloty),
- tygodni z telefonem SOS.

Aktualnie jest mój:
- ostatni tydzień z telefonem SOS w tym roku,
- ostatnia niedziela lotniskowa będzie 27.10,
- ostatni dzień spotkań informacyjnych w moje urodziny - ale luzik, dobre newsy - razem przylatuje do mnie jakieś 20 osób ;)) więc pracy za dużo nie będzie

więc tego no...w najbliższą niedzielę świętuję - ostatnie lotnisko, w poniedziałek - ostatnie welcomy (jak ja nienawidzę tej części mojej pracy....) i 24. urodziny (stara dupa ze mnie, wiem), w kolejną niedzielę raczej nie świętuję tylko płaczę.

Lecę do Polski do drugiej połowy stycznia, G. zostaje tutaj. Będzie ciężko :(

sobota, 19 października 2013

Transport na wyspach

Tytułem wstępu - już wiem, dlaczego wcześniej nie prowadziłam bloga. Po prostu zwykle jestem zbyt leniwa/zmęczona/śpiąca, żeby wejść i coś napisać.
W zeszłym tygodniu miałam 2 dni wolne pod rząd, o dziwo te same co G., więc skoczyliśmy na Gran Canarię. Postanowiłam trochę przyoszczędzić, poleciałam nową linią lotniczą i stąd ta notka.

Zwykle latałam Binter Canarias - lokalną linią, która od X lat co roku zdobywa tytuł najlepszej regionalnej w Europie. Nie dość, że prawie nigdy się nie spóźniają, to jeszcze dają czekoladki/wodę/cukierki na pokładzie. A że czekoladę lubię, szczególnie w wydaniu Ambrosia Tirmy (coś takiego jak nasze prince-polo dawne, przepyszne), to lubię i Bintera. Tym razem poleciałam CanaryFly - linią, która swoją trasę Fuerteventura-Gran Canaria reklamuje tym, że w samolocie jest tylko 19 miejsc, dzięki czemu siedzi się jednocześnie przy oknie i przy korytarzu (marzenie każdego polskiego turysty ;)) ) i dzięki czemu można poczuć się jak Julio Iglesias w swojej prywatnej maszynie ;)

Brzmi fajnie, a w rzeczywistości? Jeśli ktoś z Was miał kiedyś rezonans magnetyczny głowy, to mniej więcej takie wrażenia ma się w trakcie 40minutowego lotu. Niesamowicie głośno, bardzo mało przestrzeni, na dodatek śmierdzi - samolot wygląda jakby został wyprodukowany na początku zimnej wojny. Na plus - niska cena, szybki lot i śmieszni piloci, którzy robią jednocześnie za stewardessy. Tak czy inaczej ponowne wejście do tego samolotu w drodze powrotnej kosztowało mnie dużo nerwów - a normalnie uwielbiam latać.

Bez zniżki dla zameldowanych na Wyspach trzeba wydać min. 100 euro na trasę w dwie strony, ale jeśli ktoś jest z górnej części Fuerty (Corralejo/Caleta de Fuste), to wg mnie opłaca się bardziej niż jechać do portu w Morro Jable i dopiero tam wsiąść na prom - chociaż G. zwykle tak robił, tak jak i tym razem. Dlaczego podróżowaliśmy oddzielnie? Ze względu na nowego członka rodziny (Ringo, oficjalnie adoptowany 2 dni temu, wcześniej byliśmy dla niego domem tymczasowym). Poznajcie Ringo:

Jeden z niewielu momentów, gdy jest spokojny - normalnie przemieszcza się z prędkością światła i nie męczą go dwugodzinne spacery. Gdyby ktoś chciał schudnąć, z przyjemnością go wypożyczę - straciłam już 5kg dzięki naszym spacerom i dalej lecę w dół ;)

G. jak zwykle wyjechał z domu za późno, do portu dostał się jako ostatnie auto, które wpuścili na prom, zamknął Ringo w klatce (wymóg przewoźnika :( ) i po 3 godzinach znalazł się na Gran Canarii - za taką przyjemność promem Naviera Armas płaci się ok. 60 euro bez auta w dwie strony. Ze względu na niepasujące godziny powrotu, mój ukochany wybrał linie Fred Olsen - płyną około 100 minut, ale kosztują już ok. 80 euro, przez co lot zdecydowanie zyskuje na atrakcyjności. Ale co zrobić, jak na Gran Canarii też potrzebujemy auta, a słodziaka i tak nie zostawilibyśmy w domu... ;)

Zdecydowanie popularniejsza trasa, na której operują te firmy, to Fuerteventura-Lanzarote. Tutaj może zaskoczę - bez zameldowania na Wyspach, przy rodzinie z 2 dzieci albo tylko 2 osobach dorosłych NIE opłaca się jechać na Lanzarote samemu, lepiej kupić wycieczkę u rezydenta. Tak, jestem mało wiarygodna, ale najprościej samemu sprawdzić ceny na stronach przewoźników. Sam prom dla dwóch osób dorosłych i auta kosztuje ok. 100 euro - do tego koszt obiadu, wejściówek do Parku Narodowego, tuneli wulkanicznych itd, benzyna - spokojnie dobijemy albo i przekroczymy koszt wycieczki. Nie wiem z czego to wynika, ale Lanzarote jest wyspą, na której płaci się za wszystko i jest bardzo drogo - i mówię to jako osoba prywatna, niesłużbowo :) gdyby ktoś i tak chciał się wybrać na własną rękę - średnio co godzinę można przebić się promem na drugą stronę, ale i tak lepiej kupić wcześniej bilety online i posprawdzać rozkład - czasem promy są w remoncie itd i może nas spotkać niemiła niespodzianka.

Dosyć miło wspominam trasę Teneryfa (Los Christianos) - La Gomera, bo zwykle można zobaczyć tam delfiny, ale mi udało się to w drodze z Teneryfy (Santa Cruz) na Gran Canarię po naszych krótkich majowych wakacjach. Niestety, delfiny widziałam przez dosłownie kilka sekund :(  za to na promie jest basen, taras do opalania, leżaki - w 3 godziny można strzaskać się na heban. Mimo tego kolejne wyspy - El Hierro i La Palmę - planujemy odwiedzić samolotem i wypożyczyć auto - z Fuerty i Gran Canarii nie ma dobrych, bezpośrednich połączeń promami.

Jak już dostaniemy się na jakąkolwiek wyspę, dobrze byłoby w jakiś sposób się poruszać po jej terenie. Zwykle robi się to na dwa sposoby:

1) autobusem miejskim - na głównych wyspach (Gran Canaria i Teneryfa) dobrze rozwinięta sieć połączeń, rozkłady najlepiej sprawdzić na odpowiednich stronach (busy na Gran Canarii i na Teneryfie), bilet kupuje się w kasie (na głównych stacjach) albo u kierowcy (wsiadając 'po drodze'). Niestety ceny biletów są dosyć wysokie - o ile przy jednej osobie jeszcze opłacalne może być poruszanie się komunikacją miejską, o tyle przy parach/rodzinach, zdecydowanie lepiej wypożyczyć auto - o tym za chwilę.

Na Fuerteventurze oczywiście też istnieje publiczny przewoźnik - Tiadhe, ale tutaj istnieją właściwie tylko trzy główne trasy - z Puerto del Rosario (stolica) do Caleta de Fuste (bus 3), z Puerto del Rosario do Corralejo (bus 6), z Puerto del Rosario do Morro Jable (1 i 10, przy czym 1 jedzie przez środek wyspy - zajmuje mu to około 2 godzin....). Cała reszta połączeń to połączenia bardzo lokalne (np. Corralejo-El Cotillo), autobusy jeżdżące rzadko albo drogie (bo długa trasa, tak jak linia 1).

Na pozostałych wyspach również można zauważyć, że główne linie jeżdżą często, zwykle 'brzeg' wyspy można obejrzeć autobusem, a im bardziej do środka, tym mniej kursów w ciągu dnia. Jak już autobus się pojawi, to warto pamiętać, że bilet kupuje się u kierowcy, a większość przystanków jest na żądanie. Jeśli się pojawi, a nie pomachamy, to najprawdopodobniej będziemy czekać na następny. Ale spokojnie - jesteśmy na Wyspach Kanaryjskich, nie powinno nam się śpieszyć ;)

Niektórzy mają dosyć czekania na autobus i próbują łapać stopa, ale wszystko zależy od szczęścia i danego dnia - czasem ktoś zatrzyma się po minucie, a czasem będziemy czekać godzinę aż do autobusu.

Ze względu na wymienione czynniki wg mnie o wiele wygodniejsze jest poruszanie się autem.

2) samochód - przy wcześniejszej rezerwacji można znaleźć z pełnym ubezpieczeniem auto w dobrym stanie za 10 euro dziennie (na dłuższy okres, nie na jeden dzień ;) ), ale wszystko zależy od sezonu, miejsca i typu auta. Zwykłe ceny- od 35 do 70 euro, terenówki i cabrio oczywiście więcej. ZAWSZE radzę uważnie czytać kontrakt, a jeśli nie znamy języka - pożyczać przez rezydenta. Zdarzają się sytuacje, że wypożyczalnia 'zapewnia' o pełnym ubezpieczeniu, po czym okazuje się, że jednak potrącają nam kaucję (np. 300 euro - dlatego też radzę unikać kaucji, płacenia kartami kredytowymi itd). Benzyna tania, parkowanie - zależnie od miejsca. Na Fuerteventurze praktycznie bezpłatne (poza kilkoma miejscami), na Gran Canarii i Teneryfie - zwykle ciężko zaparkować tam, gdzie jest dużo turystów bądź lokalsów, a parkingi płatne są bardzo drogie. Cóż, takie życie :))
Dobre ubezpieczenie charakteryzuje się tym, że nawet jak zrobisz coś z własnej winy, np. zostawisz gdzieś antenę od auta, to i tak cię za to nie policzą ;))

Najważniejsza kwestia przy jeździe autem - zapomnijmy o tym, jak jeździ się w Polsce :) tutaj ograniczenie do 90km/h oznacza 90, a nie 95 - za 95 dostajemy wysoki mandat. Za trzymanie nóg na fotelu - mandat. Za rozmowę przez telefon Z BLUETOOTHEM - mandat. Za zbyt małą (poza terenem zabudowanym - 50m) odległość od auta przed nami - mandat. I niestety faktycznie te mandaty rozdają, szczególnie na Fuerteventurze. Na Gran Canarii za to widziałam nawet nieoznakowane policyjne auto, które ma radar dynamiczny, łapiący auta gdy sam jedzie, wyprzedza takiego delikwenta zbyt szybko jadącego, a na tylnej szybie auta wyświetla się 'zjedź na bok' - to  jest dopiero paranoja :)) moim gościom powtarzam, że jeśli nie są czegoś pewni - niech tego nie robią. Dodatkowo sytuację komplikują Kanaryjczycy, z których większość jeździ słabo, a raczej nietypowo - na rondzie pod prąd, jakieś dziwne kombinacje z migaczami, jazda bez świateł do momentu gdy jest całkowicie ciemno, parkowanie na wariata....ale za to na krętych drogach dają sobie radę idealnie ;)

Jazda rowerem jest możliwa, ale na Fuercie nie polecam ze względu na wiatr - kiedyś jechałam 'pod wiatr' i dosłownie zatrzymałam się, bo wiatr był silniejszy niż ja :)) na innych wyspach - jeździ się ciężko ze względu na dużą ilość wzniesień, a raczej trzeba być wytrenowanym. Za kilka dni na Fuercie odbędzie się bardzo fajna impreza rowerowa - FudeNas - z północy na południe wyspy na rowerze, przez dwa dni około 150km w górach, a ostatnie upały dodatkowo utrudniają sytuację ;) październik w tym roku jest wyjątkowo ciepły - dzisiaj ponad 30 stopni.

I na koniec akcent humorystyczny - jestę słoikię kanaryjskim:

wszystko z ekologicznej uprawy teściówki <3

BTW - KOWALSKA - terminu jeszcze nie znam, ale przełom stycznia/lutego albo koniec lutego byłby dla ciebie dobry? bardzo bardzo bardzo kocham :******

sobota, 5 października 2013

Miejsca magiczne - El Cotillo i Majanicho

Miejsca, w których zakochałam się w Fuerteventurze. El Cotillo, czyli małe miasteczko na północno-zachodnim brzegu i Majanicho - wioska pomiędzy El Cotillo a Corralejo.
Na mapie wygląda to tak:


El Cotillo - miejscowość, która przez większą część roku wygląda na opuszczoną, w zimie brakuje mi tak tylko takich krzaczków jak w westernach turlających się po ulicy :) prześliczny port w skałach, niezłe bary i knajpki przy oceanie, na południe od miejscowości - długie plaże sportowe, mekka surferów (tak tak, surferów - takich na samej desce, jak w filmach o Australii). Plaże na poludnie od Cotillo są dosyć dzikie, nie powinno się tam raczej pływać - dużo niebezpiecznych prądów, 'uciekające' dno i ciągle zmieniająca się sytuacja - w ciągu 5 minut ocean może zabrać kilkadziesiąt centymetrów piasku i nagle nie mamy dna.

Dojeżdżamy do El Cotillo, skręcamy w lewo i dojeżdżamy do małej kamiennej wieży, później mamy klif i taki widoczek:


Z El Cotillo możemy skierować się wzdłuż wybrzeża na południe, dojeżdżając aż do miejscowości Tindaya, ale powinniśmy jechać terenówką - najpierw jedziemy szutrówką (osobowe da sobie radę), a później trzeba się przebijać przez pola powulkaniczne (tutaj osobówka już nei da rady), po drodze mijając wielkie stada kóz i, w moim przypadku, drżąc ze strachu przed przepaścią po prawej ;) ale o moim lęku wysokości już pisałam, jak ktoś nie boi się wyjść na balkon na 4. piętrze to da sobie radę jadąc autem przy klifach.

Niezależnie od tego, jakim autem pojedziemy do Cotillo, obowiązkowym punktem wizyty są plaże na północ od miejscowości, w tym słynna La Concha. W trakcie wysokiego sezonu i w weekendy pełna ludzi (nie tak pełna jak plaże we Władku albo Ustce, ale jednak sporo osób), poza tymi terminami - kilka/kilkanaście osób maksymalnie.
Czarne skałki wulkaniczne, biały piasek ze zmielonych muszelek (przyklejający się do ciała na tyle skutecznie, że zwykle wytrząsam go z siebie jeszcze 3 dni po wizycie w Cotillo i tak, myję się w międzyczasie ;) ) i płytkie zatoczki.
Ostatnio byłam tam w środę - za linią zatoczek i naturalnych falochronów wielkie fale, a przy samej plaży idealnie gładka tafla wody. Według mnie najlepsza plaża dla rodzin z dziećmi bądź kogoś, kto po prostu szuka spokojnego, piaszczystego wejścia do wody. Plaża wygląda tak: