sobota, 31 sierpnia 2013

Lekarzu - lecz się sam


Post trochę niespodziewany, miało być o czekoladzie i bobie, będzie o zdrowiu i chorobie.

Po raz kolejny miałam (nie)przyjemność skorzystać z usług lekarskich na Wyspach i po raz kolejny coś poszło nie tak. Ale może zacznę od początku.



Przy pierwszym pobycie baaardzo bolały mnie plecy - poszłam do prywatnej kliniki, lekarz stwierdził że to od napięcia nerwowego i zalecił dwie kuracje:
1) zastrzyki przeciwbólowe i rozkurczające mięśnie - zdjęcie śladu pozastrzykowego po 2 tygodniach od zrobienia - poniżej:


2) znalezienie sobie chłopaka - chyba pretendował do tej roli, bo kilkukrotnie próbował przekroczyć granice zachowania zgodnego z etyką lekarską. Dodam, że lekarz koło 60., mógłby być co najmniej moim ojcem.
Klinika numer jeden znalazła się na czarnej liście. Dzięki temu, że 'leczyli mnie na nerwy', do dzisiaj borykam się z niewyleczonym urazem barku i najprawdopodobniej już nigdy nie wyjdzie mi surfing :( <tak, każda wymówka jest dobra ;) >

Rok temu próbowałam odwiedzić lekarza od spraw kobiecych - trafiło na takiego, który chyba pamięta czasy pierwszych konkwistadorów (mniej więcej XV wiek) i zasadniczo udziela porad ginekologicznych telepatycznie, tzn. wie co mi jest bez badania, wystarczy że wejdę do gabinetu. Moje szczęście, że wizyta była sponsorowana przez ubezpieczyciela, bo normalny koszt takiej cudownej porady to ok. 150 euro...

W tym roku zaczęła się jeszcze lepsza jazda pt. leczenie kanałowe. Z bólem rozrywającym czaszkę wybrałam się do dentysty we wtorek, stwierdził że może w piątek uda mu się znaleźć czas. Niestety nie byłam w stanie czekać i poszłam do kolejnej kliniki, w której zostawiłam łącznie prawie 600 euro, a oni już na początku leczenia zostawili mi kawałek wiertła/igły/jakkolwiek się to nazywa w brudnym kanale. Informować o tym pacjenta? A po co! Lepiej kontynuować wiercenie, wyciąganie, naciąganie klienta ;) i na koniec piłowanie zęba do takiego rozmiaru, że nie pozostaje nic innego tylko wydać kolejne cztery stówki na koronę. Biznes doskonały - swoiste perpetuum mobile w wydaniu hiszpańskim (bo klinika obecna w całej Hiszpanii - swoją drogą, mają niezłe reklamy, chociażby tę poniżej).
W tej klinice też trafiłam na Argentynkę - przez pierwsze 20 minut zastanawiałam się, w jakim mówi języku ;) ale akurat nie ona była tą, która tak mnie przyjemnie załatwiła.

Inne przypadki typu 'nie robimy prześwietlenia jednego zęba, bo to nie ma sensu - lepiej od razu pantomograf' albo brak możliwości otrzymania mojego RTG w jakiejkolwiek formie, bo 'te dane należą do kliniki i pacjent nie ma do nich prawa' (chyba żeby nie pójść do sądu...) pomilczę, bo to jest najzwyczajnie w świecie smutne.

Ostatni przypadek świeżutki, z dzisiaj. Ja, jak to ja, musiałam się rozchorować na wyjeździe - nie w domu, gdzie pod łóżkiem trzymam podręczną apteczkę, tzn. walizkę pełną leków na wszystko ;) telefon do ubezpieczyciela, po godzinie załatwiona wizyta. Dialog pomiędzy mną a przemiłym lekarzem:
L: Jakieś alergie?
J: Tak, na aspirynę.
J: Aha, aha...no tak tak, to już wypisuję recepty.
Zadowolona wyszłam z kliniki, pojechałam do apteki, wykupiłam leki. Po godzinie dzwoni spanikowana koleżanka z teamu, żebym nie brała leków, że jakaś straszna pomyłka, mam natychmiast wracać do lekarza, bo oni już dzwonią we wszelkie możliwe miejsca żeby mnie namierzyć, żebym czasem tych leków nie łykała. Co się okazało? Jeden z leków miał w sobie całkiem sporo aspiryny :) ale opatrzność chyba nade mną czuwa - nie było go w aptece i dostałam podobny, ale bez szkodliwego składnika.

Póki co znalazłam tylko JEDNEGO lekarza, któremu jestem w stanie zaufać - doktor B., moja kochana siostrzyczka będzie wiedziała o kogo chodzi :) i PODOBNO ktoś kiedyś widział dobrego lekarza na Wyspach Kanaryjskich - myślę, że był on tylko na urlopie albo bardzo dobrze się ukrywa. Keep looking for him :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz